Z zeszytu do geografii Rosity (U schyłku II wojny światowej dzieci z bombardowanych miast niemieckich były „deportowane” do innych, spokojniejszych miejsc, między innymi na Mazury. Przed taką „emigracją” były instruowane na temat kultury i obyczajów panujących w rejonach, w których miały zamieszkać):
„(...) Mazurzy są skromni, zabobonni i przebiegli (…), zacofani, mieszkali często w jednej izbie ze zwierzętami, używali drewnianego pługa, jedli z drewnianych talerzy.” Ponieważ człowiek zawsze tu był częścią przyrody - „w bruzdach naszych kartoflisk leżeli pijacy”. Anatomicznie: „mamy okrągłe głowy i krępą budowę ciała” i chodzimy „przeważnie zakutani na szaro”. Taki portret Mazura narysowano dzieciom z Bremy.
(Siegfried Lenz Muzeum Ziemi Ojczystej, Borussia 2010)
Socjologicznie wypadło by to mniej barwnie – Mazur na wsi mówił przeważnie po polsku, był ewangelikiem, uparty, oschły w obyciu, miał skromne wymagania, nie przeciwstawiał się naturze – żył jej rytmem. Mieszkaniec miasta mazurskiego rozmawiał w języku niemieckim, wierny odległym cesarzom miał swoich bohaterów narodowych. Ale nie o cesarzach chciałem, by obrazka nie rozmywać...
Rzecz w tym, że linie kreślone w zeszycie Rosity, splątane już wcześniej dwoma nacjonalizmami, w końcu, w 1945, rozerwały się. Resztę próbowano dorysować inną kredką. Ten obrazek już się nie uda. Zapomniana jest gwara mazurska; częściej słychać melodię mowy Wilna i Grodna. Nikt już nie potrafi zaśpiewać Wild flutet der See (to był nieformalny hymn Mazur).
Chyba trzeba wziąć nową kartkę.
A na tej kartce narysujmy osobę nieco nostalgiczną (bo przybyłą skądś, coś gdzieś zostało. Jeśli nie wszystko, to jakaś część rodziny.). Narysujmy wzrok gdzieś w dali zawieszony (bo dal mamy piękną, choć wzgórzami i lasem zamkniętą prędzej niż na równinach ziemniaczano-żytnich).
Mazura narysujmy, lub Mazurkę może, w ogień wpatrzonych (bo ogień ciepło daje, dym wonny i łączy z dzieciństwem. Ogień pożyteczny jest, pracowity. Wędzi nasze ryby, daje nam otuchę i światło podczas chłodnych nocy z wędką lub biwakowych nocy.) Na pewnym grudniowym spotkaniu miłośnicy ziem tutejszych niejako nalegali, aby nostalgia i sentymentalizm nieprzesadny były w rysach wyraźne.
Ale w oczach namalujmy jakieś małe iskry skryte, bo licho w nas nie śpi.
Teraz domalujmy sporo dumy, usta zatnijmy ruchem ostrym, ale postać przygarbmy całą. Bo biednie tu i żeby żyć, trzeba się nie dać. Duma przyda się, gdy trzeba będzie w Warszawie odpowiadać na pytania typu „Jak znajdujemy się w takim dużym cywilizowanym mieście”.
Portret skończony prawie. Jeszcze tło, a w nim trzcina, wierzba, łódka, fale posrebrzone słońcem, mur kamienny jakiś.
A gdyby obraz mógł przemówić... mówiłby powoli, wyraźnie i wymawiałby „ł”.
a może to zawsze było miejsce na pograniczu, i dlatego trochę obce i odizolowane, wrzucone w jeziora, w którym zawsze wszyscy byli nie stamtąd?
OdpowiedzUsuńtaki koniec który jest początkiem, w którym jedni zaczynają od zera a inni kończą z nim na amen.
teraz jest biednei ale spokojnie. można zacisnać usta i szukać swojego choćby w oddali. cała pamięć chcąc nie chcąc przeżyje w genach następnych pokoleń:)...
a czemu Mazur ze wsi nie był wierny odległym cesarzom?
Tak. Jest tu jakaś pamięć genetyczna. Zgadzam się.
OdpowiedzUsuńA chłop ze wsi? Jak to chłop ze wsi. Wierny był głównie ziemi. Choć i cesarzy czcił z odpustową ochotą i radością:
"My Mazurowie,
Chociaż wzgardzeni,
Cesarskiej głowie
Są przyjemnemi.
Przyjmij o miły,
Choć polskie dźwięki,
My z całej siły
Ślemy ci dzięki."
- Michał Kajka
piękny ten nowy obrazek ..
OdpowiedzUsuńno niby racja, jak cesarz za skore nie zachodzi to moze byc:)
OdpowiedzUsuńRomciu, a gdyby tak odpowiedziec ze znajdujemy sie lepiej niz cywilizowane miasto na wsi???
a ten Mazur na obrazku to taki w przewadze z ciemnej materii:)
no nie gniewaj sie, tu akurat dobrze.
ale czy to jest namalowany obrazek czy zdjecie rozmyte???
Bardzo fajny wpis :)
OdpowiedzUsuń